- O co chodzi? - zapytałam wpatrując się w wiadomości w których pokazany był rozbity samolot
'' - przed godziną samolot lecący do Nowego Yorku rozbił się na tym polu. Najprawdopodobniej nikt nie przeżył. Wciąż znajdowane są nowe ciała. Będziemy informowali państwa na bieżąco ''
- Miałam ci nie mówić, ale tym samolotem leciał tata.
Patrzyłam w telewizor jak wryta.
- Co? - momentalnie głos mi się złamał. - Może tata przeżył - sama nie wierzyłam w to co mówiłam. Patrząc na zmasakrowany samolot wątpiłam by ktokolwiek mógł przeżyć.
Mama milczała
- Mamo, proszę ! Powiedz coś!
Kobieta dalej się nie odzywała. Zabrałam torebkę i wybiegłam z domu z płaczem. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale chciałam teraz znaleźć się jak najbliżej Justina. Po drodze omal nie wpadłam pod samochód. Zapukałam do drzwi.
- Jest Justin?
- Pojechał gdzieś z Kimbrą - powiedział Chris
- Coś się stało?
- Możesz mnie po prostu przytulić?
Chłopak zbliżył się do mnie i mocno przytulił.
- Wejdź - powiedział i wciągnął mnie do domu.
- Co się stało?
Włączyłam mu telewizor. Chris patrzył na mnie pytająco.
- Mój ojciec leciał tym samolotem.
- Tak mi przykro - powiedział przytulając mnie do siebie.
'' Niestety wszyscy nie żyją. Dlaczego doszło do tej katastrofy jeszcze nie wiadomo. ''
Rozpłakałam się jeszcze mocniej. Nagle cały świat mi się zawalił. Mój kochany Tatuś. Dlaczego właśnie on. Nigdy mu nie powiedziałam jak bardzo go kocham. Chciał mi zrobić niespodziankę i wrócić wcześniej. Jeszcze raz! Dlaczego właśnie ON?! Rozrywało mnie od środka.
- Spokojnie - uspokajał mnie chłopak.
Nawet się nie obejrzałam jak zasnęłam w jego objęciach. Zaniósł mnie ostrożnie do pokoju Justina i położył na łóżku.
*Justin*
- Ta, spoko - powiedziałem i odsunąłem się od niej. Weszliśmy do domu. Przed telewizorem siedział zmartwiony Chris.
- Co się stało? - zapytałem kuzyna
- Już jesteście. Słuchaj.
Słuchałem uważnie wiadomości.
- O co chodzi?
- Loli ojciec leciał tym samolotem - powiedział patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
- Co? Gdzie ona teraz jest?- zapytałem zszokowany.
- Położyłem ją w twoim pokoju.
- O jej..Loli tatuś nie żyje - powiedziała z ironią Kimbra.
- Zamknij się! - wrzasnąłem na dziewczynę
- Dobra, Dobraaa... - uniosła ręce w geście obrony.
Pobiegłem szybko do pokoju. Leżała taka niewinna. Tak cholernie było mi jej szkoda. Jej ojciec był spoko gościem. Wszyscy go lubiliśmy. Podszedłem do łóżka i położyłem się obok dziewczyny, objąłem ją i mocno przytuliłem.
- Już jestem - wyszeptałem.
Leżałem tak z nią godzinę. Kiedy dziewczyna poderwała się z łóżka
- O jej! Miałam straszny SEN - powiedziała dziewczyna kładąc nacisk na ostatnie słowo
- Co ci się śniło? - zapytałem zdziwiony patrząc na lekko uśmiechniętą dziewczynę.
- Śniło mi się, że mój tata...leciał samolotem, który się robił na jakimś polu - powiedziała dziewczyna, powoli uśmiech z jej twarzy znikał. Z oczu zaczęły płynąć jej łzy.
- Justin... To był tylko sen? - powiedziała zapłakana
Przytuliłem ją mocno do siebie
- Cii
- Proszę powiedz, że to tylko sen - ledwo wydukała z siebie dziewczyna
Milczałem. Bolało mnie to, że tak cierpiała, a ja nie mogłem jej pomóc.
*Lola*
- Jestem przy tobie - mówił chłopak
Wtulałam się w niego coraz mocniej zostawiając na jego koszulce mokre plamy od łez. Po chwili go pocałowałam, w jakiś sposób zmniejszyło mi to ból. Zaczęłam go całować coraz zachłanniej .
- Lola! Stop - powiedział chłopak w przerwach między pocałunkami.
Nie słuchałam go. Justin przewrócił się na mnie i mocno przytulił. Jeszcze mocniej się rozpłakałam.
- Musisz wrócić do domu. Nie możesz zostawić z tym swoją mamę .
- Tak.. Muszę wrócić - powiedziałam.
Chłopak wstał i mnie podniósł.
- Zawiozę cię
Już nie płakałam, milczałam. Samo mówienie mnie bolało.
- Później przyjadę. - powiedział chłopak
- Tak, pa - mówiłam nieobecna.
Weszłam do domu wolnym krokiem. Zobaczyłam mamę siedzącą na kanapie. Wyglądała tak samo jak wtedy gdy wróciłam do domu. Podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam. Obie się rozpłakałyśmy.
- Gdzie Max?
- U siebie w pokoju, nie chce z nikim rozmawiać.
- Pójdę do niego - powiedziałam i poszłam na górę.
- Max? - zapytałam pukając do drzwi. Nie usłyszałam odpowiedzi. Weszłam. Chłopak leżał na łóżku ze słuchawkami na uszach. Podeszłam do niego i mocno przytuliłam .
- Wiem, że cierpisz. To żaden wstyd. - Młodszy brat pękł. Rozpłakał się.
- Lola, dlaczego właśnie tata - zapytał chłopak przez łzy.
Nic nie odpowiedziałam, nie wiedziałam nawet co. Płakałam razem z bratem. Zmęczeni płaczem zasnęliśmy u niego na łóżku. Obudziłam się o 1:00. Wyszłam od chłopaka z pokoju. Mama też już spała. W całym domu było ciemno. Poszłam do swojego pokoju. Spojrzałam na wyświetlacz : 3 połączenia nieodebrane od Justina. Zadzwoniłam
- Justin? Możesz do mnie przyjechać?
- Teraz? Um.. Tak oczywiście, zaraz będę.
- Dziękuję - i się rozłączyłam.
Siedziałam w pokoju wpatrując się w okno. Wreszcie przyjechał. Zeszłam na dół. Chłopak stał przy aucie. Wpadłam w jego ramiona wtulając się jak najmocniej. Jego bliskość, zapach, obecność mnie uspakajały.
- Wsiadaj. - powiedział otwierając mi drzwi. Wsiadłam posłusznie. Po chwili znaleźliśmy się na plaży. Wiedział czego mi trzeba. Wziął koc z samochodu i wyszliśmy. Usiedliśmy na pisaku.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziałam całując chłopaka
Nic nie odpowiedział, odwzajemniał moje pocałunki. Znowu się rozkleiłam. Justin mocno mnie do siebie przytulił i okrył kocem. Zasnęłam w jego objęciach. Obudził mnie szum wody. Podniosłam się i od razu dostałam całusa.
- Spałeś? - zapytałam patrząc na chłopaka
- Tak...trochę - odpowiedział.
- Odwieźć cię do domu?
- Tak, mama się martwi. - powiedziałam ze smutkiem
Weszliśmy do auta w objęciach. Po 30 min znaleźliśmy się pod moim domem. Weszłam do domu ze spuszczoną głową. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Teraz będziemy tylko we trójkę.
- Gdzie byłaś? - zapytała mama
- Spałam na plaży. Justin ze mną był. - odpowiedziałam idąc na górę.
Łzy same cisnęły mi się do oczu. To dalej bolało. Nie chciałam teraz z nikim rozmawiać. Lecz cisza jeszcze mocniej mnie dobijała. Telefon zaczął dzwonić. Tay, Kim, Louis, Kyle. I tak na zmianę nie odbierałam. Mama nie wchodziła do pokoju. Myślę, że bała się mojego cierpienia. Sama też mocno cierpiała. Siedziałam na łóżku cały dzień. Telefon bez przerwy dzwonił. 19:00 Wyszłam sie przewietrzyć. Zadzwoniłam do Liama. Szkolny diler.
- Liam? Tu Lola... Możemy się spotkać w parku za 15min?
- Ta jasne, mam coś wziąć?
- Tak - i rozłączyłam się.
Co mi strzeliło do głowy zadzwonić do niego? Poszłam na to spotkanie. Chłopak siedział już na ławce z założonym kapturem na głowę. Podeszłam i sie przywitałam.
- Co się stało, że zadzwoniłaś?
- Chcę coś kupić
- Lola? Taka porządna dziewczyna - zaśmiał się chłopak
- Dostanę to czy nie?
- Ta, jasne. Masz - dał mi do ręki hermetyk z białym proszkiem.
- Tylko uważaj z tym niunia - powiedział biorąc ode mnie pieniądze.
Rozeszliśmy się w swoje strony. Na cholerę mi to? Nie wiedziałam co robię. Poszłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Wyłożyłam biały proszek na biurko układając kreskę. Wciągnęłam całą zawartość. Może to pomorze mi zapomnieć. Przestanie mnie boleć. Upadłam na podłogę przecierając nos. Cholernie piekło. W oczach miałam łzy. Po chwili zaczęło działać. Wszystko wydawało się być takie piękne, wszystko błyszczało. Zobaczyłam ojca. Uśmiechał się do mnie.
- Lola! Co ty wyprawiasz? - zapytał ojciec
- Tatusiu! Chcę być z tobą .
Leżałam na podłodze bardzo długo. W końcu tata zaczął się oddalać. Wszystko robiło się ciemne.
- LOLA!
Słyszałam jak mnie ktoś woła, ale nie bardzo wiedziałam kto.
- Lola!
- Lola! Obudź się! Dziecko kochane - krzyczała zapłakana mama
- Halo! Moja córka.. chyba przedawkowała.....- mówiła kobieta do telefonu.
Po chwili przyjechała karetka, zabrali mnie.
*Justin*
- Co?? Jak to? Który szpital? Zaraz będę.
Dzwoniła matka Loli. Jest w szpitalu Lola walczy o życie. Jeszcze rano się z nią widziałem, a teraz. Muszę jak najszybciej tam pojechać. Po 30 min byłem na miejscu. Wbiegłem do szpitala. Zobaczyłem zapłakaną matkę Loli.
- Co z nią?
- Jest źle - powiedziała zapłakana kobieta
- Wyjdzie z tego?
- Nie wiadomo. Wzięła bardzo dużo - mówiła matka dziewczyny
- Czego dużo?
- Nie wiem, obok niej leżała biała torebeczka z resztką białego proszku. Boże! Moja córeczka! - płakała kobieta
Cholera! Co ją wzięło by po to sięgać!
Zadzwoniłem do reszty znajomych. Szybko zjawili się w szpitalu.
- Co się stało? - zapytała zapłakana Kim
- Lola za dużo wciągnęła
- Co? Przecież ona nie bierze - powiedział Kyle
- Wiem!
- Od wczoraj nie miałam z nią kontaktu - powiedziała Tay
- Jej.. ojciec...nie żyje - powiedziałem spuszczając głowę w dół
- Boże! Ale to nie upoważnia ją do brania narkotyków - krzyknęła Kim
Zaraz wyszedł lekarz.
- Niestety nie mam dla państwa dobrych wiadomości...
Bożeee ... popłakałam się :<< . Juz sie boje co bedzie w nastepnym rozdziale :<< Piszesz zajebiste opowiadanie , oby tak dalej .
OdpowiedzUsuńMarze tylko o tym żeby w następnym rozdziale było "nie no żartowałem mam dobre wieści, lola z tego wyjdzie". Boże łezka ;( Piszesz zajebiście. Czy wiesz że jak to czytam wiem dokładnie co czuje Lola? Kocha tak bardzo Justina, że aż boli.. (;(
OdpowiedzUsuń